MOJA OPINIA: Jakiś czas temu
wspólnie ze znajomymi zastanawiałam się nad tym, czy łatwiej jest napisać o
książce, która zrobiła na nas pozytywne wrażenie, czy może raczej o wiele
prościej jest ubrać w słowa swoje odczucia po przeczytaniu rozczarowującej
historii. Nasze opinie były podzielone. Moim zdaniem o wiele trudniej jest
przygotować recenzję książki, która (niestety!) nie spełniła pokładanych w niej
oczekiwań. Powód takiego stanu rzeczy jest dość prosty. Jeżeli piszemy:
"Świetnie nakreśleni bohaterowie!", "Przypaliłam zupę, bo nie
mogłam oderwać się od czytania!", "Autor to wirtuoz słowa!",
nikt nie wymaga od nas szczegółowych uzasadnień tych okrzyków. Zadowolone jest
i wydawnictwo (bo wydało genialną opowieść), i autor (bo wie, że jego praca nie
poszła na marne), i potencjalny czytelnik (bo czuje, że nie będzie rozczarowany
lekturą). Sytuacja, w której książka nie przypada recenzentowi do gustu, jest
znacznie trudniejsza. Każda negatywna uwaga na temat przeczytanej historii musi
zostać należycie umotywowana. Napisać: "Opowieść nie powinna była ujrzeć
światła dziennego", to o wiele za mało. Warto podać konkretne przykłady
ilustrujące nasz sąd na temat książki. To tak słowem wstępu do dzisiejszej
opinii. I nie - nie marzę o wydaniu podręcznika pt. "Jak napisać dobrą
recenzję?". Do bycia ekspertem jest mi baaardzo daleko. Właściwie to od
kilku lat sama staram się znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Piszę o tym
wszystkim dlatego, że dzisiejsza recenzja z całą pewnością nie będzie peanem na
cześć najnowszej powieści Dawida Waszaka, czyli "Czerwieni obłędu".
Uwierzcie mi, że zwracanie uwagi na słabe strony czegokolwiek nie sprawia mi
żadnej przyjemności. Wprost przeciwnie - czuję się z tym źle. Szczególnie wtedy,
kiedy autor jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Tak sympatycznym, że bez
mrugnięcia okiem składa drugą dedykację... na tej samej książce. Dziwne?
Dziwne, ale podobne rzeczy przytrafiają mi się codziennie i najprawdopodobniej
wynikają z mojego roztrzepania.
"Czerwień
obłędu" to pozycja w sam raz na jeden jesienny wieczór. Po pierwsze liczy
sobie niecałe dwieście stron, a po drugie napisana jest całkiem przyjemnym
językiem. "Połkniecie" ją bardzo szybko. Jeżeli nie jesteście
przewrażliwieni na punkcie powtórzeń, na które można przecież trafić także w
powieściach najlepszych pisarzy, to całkiem możliwe, że książkę Dawida Waszaka
będzie czytało się Wam przyjemnie. Ja (niestety) mam na punkcie powtórzeń i
zawiłości składniowych obsesję, dlatego zawsze drażni mnie, jeżeli język
konkretnej opowieści nie jest wystarczająco różnorodny, bogaty. Autor
"Czerwieni obłędu" ma lekkie pióro. Widać, że pisanie sprawia mu
radość. Jego najnowsza książka może i nie jest idealna, ale z całą pewnością
to nie wina stylu. Problem tkwi raczej w niewystarczająco
dopracowanej warstwie fabularnej.
Wydaje mi się,
choć oczywiście mogę być w błędzie, że Dawid Waszak wpadł na pomysł stworzenia
"Czerwieni obłędu" i... zaczął pisać. Bez wcześniejszego, solidnego
przygotowania. Może nie tyle chodzi o szczegółowe zaplanowanie tego, co
będzie działo się na kartach powieści (bo istnieją przecież autorzy, którzy
pisują świetne książki nie bawiąc się w tworzenie szczegółowych konspektów),
ile o merytoryczne zgłębienie kilku kwestii odgrywających w historii istotną
rolę.
Głównym
bohaterem "Czerwieni..." jest mieszkający w Jarocinie Dorian Zajda.
Mężczyzna przeciętny, ale jednocześnie intrygujący. Drażniący czytelnika swoim
zachowaniem, ale zarazem wzbudzający sympatię a przynajmniej... współczucie. Ma
prześliczną, kochającą żonę, utalentowanego synka i... pewien problem, do
którego za żadne skarby świata nie chce się przyznać. Problem, który nie
pozwala mu na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Dorian każdego dnia
musi mierzyć się z kotłującymi się w jego głowie myślami. Myślami, które
powoli doprowadzają go do szaleństwa. Dorian zaczyna widzieć wydarzenia, które MOGĄ mieć
miejsce. Stopniowo popada w obłęd. Obłęd z czerwoną sukienką w tle.
Pomysł na
historię jest całkiem ciekawy, ale niestety, co muszę zauważyć z
przykrością, został przez Dawida Waszaka wykorzystany w jakichś trzydziestu
procentach. Od książek, które koncentrują się na wnętrzu człowieka oczekuję, że
pokażą mi to wnętrze z prawdziwym rozmachem, że wyczerpią podjęty temat,
skłonią mnie do refleksji. W "Czerwieni obłędu" właśnie tego mi
zabrakło. Coś zaczyna się dziać, jednak Dawidowi Waszakowi nie udaje się
uchylić zasłon i spojrzeć głębiej. Rozbudowanie wątku problemów psychicznych
Doriana mogłoby sprawić, że czytelnicy zapoznaliby się z "Czerwienią
obłędu" z o wiele większą przyjemnością. Gdyby... Gdyby... Gdyby... Jak to
się mówi? Chyba tak: "Co się stało, to się nie odstanie". No właśnie.
Dlatego pozostaje mi mieć nadzieję, że kolejną powieść Dawid Waszak zaplanuje
znacznie lepiej :).
Nie chciałabym
jednak, żebyście zrozumieli mnie źle. "Czerwień obłędu" to książka
mocno średnia, a nie beznadziejna. Hasło zamieszczone na jej okładce nie kłamie - ZOBACZYCIE, jak
rodzi się obłęd. Tyle tylko, że tego nie ODCZUJECIE. Jasne, że powieść zasiewa
w czytelniku ziarno niepewności, intryguje, jednak w większości przypadków
ziarno to nie wykiełkuje. Nie ma do tego odpowiednich warunków. To historia, o
której dość szybko zapomnicie.
Cała opowieść rozgrywa się w Jarocinie i... to widać! Autorowi
udało się stworzyć bardzo realistyczny obraz kawałka świata, w którym przyszło
żyć Dorianowi oraz jego bliskim. I to trzeba docenić.