Akcja... oswajamy lektury!
czwartek, 26 marca 2015
poniedziałek, 23 marca 2015
"Gdzie się podziały sztućce pani Burgand?" (Kasia Turajczyk, Lech Cieśliński)
TYTUŁ: "Gdzie się podziały sztućce pani Burgand?"
AUTOR: Kasia Turajczyk, Lech Cieśliński
WYDAWNICTWO: Novae Res
ROK WYDANIA: 2015
STRON: 136
OPIS WYDAWCY: Na Wzgórzach Wiecznie Kwitnących Wrzosów wielkie zamieszanie! W dziwnych okolicznościach giną mieszkańcom różne przedmioty. Piątka przyjaciół z dzielnicy Dolina Wyobraźni rusza tropem tajemniczego złodzieja. Dudzio, Orzesio, Brudzio, Huti i Heleńcia niczym prawdziwi detektywi odkrywają informacje i dowody, które dzień po dniu przybliżają ich do rozwiązania zagadki.
MOJA OPINIA: W ciągu ostatnich miesięcy przez moje ręce przewinęło się sporo "mocnych", opowiadających o przestępstwach powieści, dlatego postanowiłam przynajmniej na krótką chwilę oderwać się od szarego, ponurego oblicza współczesnego świata i przenieść się do... Doliny Wyobraźni! Jeżeli jesteście ciekawi, czy temu niezwykłemu miejscu udało się mnie oczarować, to zachęcam do poświęcenia kilku minut i przeczytania mojej opinii na temat opowiadania powstałego dzięki współpracy Artystki (celowo przez wielkie "A") Kasi Turajczyk oraz jej syna Lecha Cieślińskiego.
"Pokój Heleńci był bardzo kolorowy. (...) W momencie, kiedy wkroczyła do niego piątka detektywów, zmienił się jak za dotknięciem magicznej różdżki."
Uwielbiam historie z wątkiem detektywistycznym, dlatego kiedy tylko dowiedziałam się o istnieniu książki "Gdzie się podziały sztućce pani Burgand?", od razu wiedziałam, że musi być moja. Wiem, wiem... Jakiś czas temu przestałam bawić się lalkami, co stanowi niezbity dowód na to, że nie jestem już uroczym przedszkolakiem, jednak wciąż nie zrezygnowałam - i nie mam zamiaru rezygnować! - z marzeń. A skoro nie mam zamiaru z nich rezygnować, to nie widzę też powodu, dla którego miałabym unikać przesyconej magią literatury dla dzieci.
Czego oczekiwałam od książki? Przede wszystkim tego, że pozwoli mi oderwać się od rzeczywistości, zabierze w niezwykłą podróż do krainy, w której zdarzyć może się absolutnie wszystko oraz że pokaże mi rządzący się prostymi, przejrzystymi regułami, kryjący się w główkach wszystkich dzieci, świat. Niestety, choć po dokonaniu ostatecznego rozrachunku książka wypada pozytywnie, to jednak nie obyło się bez kilku niedociągnięć.
Zacznę od tego, że jestem pod ogromnym wrażeniem ilustracji, w które mogłabym wpatrywać się godzinami. Są dokładnie takie, jakie być powinny, czyli bardzo kolorowe, wzbudzające zaciekawienie, ale jednocześnie proste i wyraziste. Sprawiają, że czytanie książki staje się jeszcze przyjemniejsze. Krótko mówiąc - dzieci będą zachwycone i nie zdziwiłabym się, gdyby zaczęły próbować własnych sił w malowaniu głównych bohaterów.
A skoro jesteśmy przy bohaterach... Odniosłam wrażenie, że mogli zostać o wiele lepiej, "panoramiczniej" wykreowani. Szczególnie, że ich zadaniem jest podbić serca młodych (także duchem) czytelników. Dudzio, Orzesio, Brudzio, Huti i Heleńcia. O ile ich imiona jestem w stanie wymienić bez mrugnięcia okiem, to jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że w tekście książki sportretowani zostali dość "płytko". Choć nie kwestionuję tego, że są niezwykle sympatycznymi zwierzątkami, to obawiam się, że nie uda się im podbić serc czytelników na dłużej. W mojej głowie funkcjonują raczej jako grupa, a nie jako jednostki, co powoduje, że nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć o nich, że zostali NARYSOWANI. Właściwsze wydaje mi się określenie ZARYSOWANI.
Ze względu na sporą liczbę nazw własnych, początkowo - zarówno starsi, jak i młodsi czytelnicy - mogą mieć problem z odnalezieniem się w wykreowanym przez Kasię Turajczyk i Lecha Cieślińskiego, świecie. Na szczęście już po kilku stronach w Dolinie Wyobraźni zaczynamy czuć się jak w domu i z niesłabnącym zainteresowaniem śledzimy rozwój wypadków.
"Gdzie się podziały sztućce pani Burgand?" to przede wszystkim przesympatyczna opowieść o prawdziwej, czystej przyjaźni. Książka pokazuje właściwe wzorce oraz uczy, aby zawsze zwracać uwagę na drugiego człowieka, którego nie zastąpi nam nawet najlepszy komputer. Dzięki niej na nowo odkryłam rządzący się własnymi prawami świat dziecięcej, potrafiącej przekształcać rzeczywistość, wyobraźni.
Na uwagę zasługuje także bardzo dobrze poprowadzona, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji intryga detektywistyczna, która zapewni doskonałą zabawę właściwie wszystkim. Ja czuję się usatysfakcjonowana ;).
Podsumowując, jeżeli wybaczycie tej uroczej opowieści pewne niedociągnięcia, to myślę, że możecie przeżyć niesamowitą podróż. Podróż nie tylko po Dolinie Wyobraźni, ale przede wszystkim w głąb siebie...
Niezależnie od tego, czy jesteście zainteresowani książką, zachęcam do odwiedzenia strony, na której możecie obejrzeć więcej uroczych obrazów pani Kasi - KLIK.
niedziela, 22 marca 2015
środa, 11 marca 2015
niedziela, 8 marca 2015
piątek, 6 marca 2015
"Smutku nie cenią w Neapolu" (Dorota Ceran)
TYTUŁ: "Smutku nie cenią w Neapolu"
AUTOR: Dorota Ceran
WYDAWNICTWO: Novae Res
ROK WYDANIA: 2015
STRON: 179
DOROTA CERAN: Wychowała się, mieszka i pracuje w Łodzi, gdzie ukończyła studia filologiczne na Uniwersytecie Łódzkim. Z uczelnią związana jest nadal jako wykładowca. Od wielu lat współpracuje z Łódzkim Ośrodkiem Telewizji Polskiej jako dziennikarz.
MOJA OPINIA:
Co łączy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Henryka
Sienkiewicza i Juliusza Słowackiego? Oczywiście Neapol! Wiosna zbliża się
wielkimi krokami, więc może zastanawiając się nad celem majówkowego bądź
wakacyjnego wyjazdu weźmiecie pod uwagę właśnie to urocze, położone u podnóża
drzemiącego wulkanu, miasto? W 1884 roku odwiedził je Henryk Sienkiewicz i
między innymi tutaj pracował nad powieścią „Quo Vadis”. Neapol oczarował
również Juliusza Słowackiego, który w korespondencji do matki z 1836 roku
opisuje swój wymarzony, biały domek u podnóży Wezuwiusza – wulkanu, który ponad
tysiąc siedemset lat wcześniej zniszczył Pompeje, Herkulanum i Stabie. Opowiadając
o Neapolu nie sposób przemilczeć również tego, że przez czterdzieści pięć lat
właśnie tutaj, w domu przy Villa Ruffo, mieszkał i pracował autor „Innego
świata”, czyli Gustaw Herling-Grudziński. Czujecie się zaintrygowani? Wobec
tego musicie wiedzieć, że to dopiero początek atrakcji, jakie oferuje Wam to
czarujące miasto.
Nie przepadam za czytaniem „suchych”, pozbawionych
duszy, przewodników. Niestety, przynajmniej w moim przypadku, na efekt takiego
postępowania nie trzeba długo czekać – chcąc dojść do miejsca A, trafiam do
miejsca B, a jeżeli nawet udaje mi się trafić do wspomnianego miejsca A, to okazuje
się, że… akurat tego dnia jest już zamknięte… Jeżeli również macie problem z
wcześniejszym zaglądaniem do przewodników, a w najbliższym czasie wybieracie
się właśnie do Neapolu, to jesteście prawdziwymi szczęściarzami! Możecie
sięgnąć po połączenie przepełnionej anegdotkami opowieści o tym niezwykłym
mieście oraz przewodnika, czyli po książkę „Smutku nie cenią w Neapolu” autorstwa
Doroty Ceran. Choć nie jest to pozycja pozbawiona drobnych „usterek”, to jednak
z całą pewnością warto zwrócić na nią uwagę wybierając się do stolicy Kampanii.
Autorka Neapol
opisuje w bardzo przystępny sposób, więc książkę połyka się w jedno popołudnie.
Wbrew pozorom Dorota Ceran nie stara się pokazać miasta wyłącznie od dobrej,
czystej strony. Już w pierwszym rozdziale odpowiada na sakramentalne pytanie
zadawane przy okazji rozmów właśnie o Neapolu: „A śmieci?”.
„(…) opowiedzmy o śmieciach od razu na początku, miejmy je z głowy i
więcej do tego nie wracajmy. (…) Ulice pełne odpadów sąsiadują z rejonami
czyściutkimi i wystarczy już nie tylko przejść przez jezdnię, wystarczy
odwrócić głowę, by zobaczyć dwa różne światy funkcjonujące obok siebie w
idealnej zgodzie.”
„Przewodniczka prowadzi nas w uliczki Centro Storico meldując
uprzednio, że idziemy do rzymskiego teatru. Z II wieku. Biorąc pod uwagę ciasną
zabudowę śródmiejskich kamienic uznaję, że przewodniczka sobie żartuje. (…)
wchodzimy do zwykłego mieszkania, biednego, z najpotrzebniejszymi rzeczami. (…)
Okazuje się, że łóżko jedzie na szynach do wnęki, a spod niego wyłania się
klapa. (…) naszym oczom ukazują się schody. A tam… rzymski teatr z II wieku!”
„Smutku nie cenią
w Neapolu” jest książką, która z całą pewnością potrafi zachęcić do odwiedzenia
tego niesamowitego miasta, jednak troszeczkę szkoda, że autorka nie zawarła w
niej więcej informacji dotyczących cen oraz m.in. godzin otwarcia muzeów, co z
pewnością ułatwiłoby planowanie ewentualnej podróży. Najbardziej przeszkadzał
mi jednak brak kolorowych fotografii. Choć czarno-białe są na
swój sposób magiczne, to jednak, przynajmniej według mnie, „kłócą się” się z
obrazem przepełnionego zapachami i kolorami Neapolu.
Dorota Ceran
pokazuje ludzkie oblicze stolicy Kampanii. Snuje opowieść o zwykłych
mieszkańcach kreśląc portret pozwalający na zmierzenie się
z licznymi stereotypami i poznanie Neapolu z perspektywy kogoś, kto był tam
wielokrotnie i kto uległ czarowi tego miasta. Myślę, że „Smutku nie cenią…”
świetnie nadaje się jako przewodnik „wstępny”, który warto przeczytać przed
wyruszeniem w podróż, żeby poczuć unoszącą się w powietrzu magię. Idąc uroczymi uliczkami lepiej
jednak zaopatrzyć się w tradycyjną publikację – z dokładnymi mapkami i
wszelkimi niezbędnymi informacjami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)